poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Czekam na wyjazd

Moja kolejna podróż nie zaczyna się od pakowania na ostatnią chwilę. Nie wrzucam do walizki tego, co akurat nawinie się pod rękę. Walizka stoi otwarta i cierpliwie czeka na wypełnienie. Całkiem niespodziewanie, cała moja podróż zaczyna się od czekania. Najpierw nie było podpisanej umowy, potem nie było zaproszenia, teraz nie ma wizy, ba nie ma nawet paszportu. W oczekiwaniu na wizę mój ukochany i jakże potrzebny paszport zniknął w czeluściach biura typu "wizy do Rosji", skąd już od tygodnia nie mogę go wydobyć. Opłacenie trybu "ekspresowego" nie wydaje się mieć znaczenia. Wiza w jeden dzień nie będzie wizą w jeden dzień i koniec.

Cierpliwość nie jest cechą, której nauczyłyby mnie poprzednie podróże. W podróży liczą się szybkie decyzje: jak najprędzej dojechać, gdzie najwięcej zobaczyć, jak najszybciej o tym napisać. A tu przedłużające się czekanie.


Czekanie ma zapewne coś wspólnego z miejscem, do którego jadę. Ale, ale, po co od razu uprzedzać się do miejsca! Dużo ciekawsze jest to, co w  oczekiwaniu na Tę Podróż udało mam się zrobić. A więc zdołaliśmy wyjechać na Tajwan (o tym osobny wpis lub kilka), do Walii, w Bieszczady, Bory Tucholskie i na Warmię. Nie jest to zły wynik, więc z czekania jestem wręcz zadowolona.


Walia była jak zwykle piękna po walijsku - czyli wspaniale deszczowa, wietrzna i zielona! Zatrzymaliśmy się w fascynującym miejscu. Blaneinion nie jest może najłatwiejszy do wymówienia, ale nie o szczegóły chodzi. Jest to ekologiczna farma, której właścicielka uwielbia drzewa. Zasadziła ich już ponad 20 tysięcy na polu przeznaczonym niegdyś do wypasu owiec.




Drugie miejsce postoju w Walii to też farma. Nie tak hipsterska jak Blaneinion, nie mniej jednak cały czas ekologiczna i na "małą" skalę, czymże bowiem jest 108 owiec!


Wątek rolniczy pojawił się również w trakcie wyprawy w Bieszczady, gdzie poznaliśmy niezwykłą historię Igloopolu, którą w skrócie nazwiemy "jak nie organizować gospodarstw rolnych". 



Igloopol był próbą przekształcenia Bieszczad w siedzibę "wielkoprzemysłowego rolnictwa". Przez ponad dwadzieścia lat po wojnie niemal nic się w Bieszczadach nie działo. Dawni mieszkańcy zostali wysiedleni, a miejsca ich zamieszkania zrównane z ziemią. Dopiero w latach siedemdziesiątych zaczęły pojawiać się pomysły gospodarczego wykorzystania tego zakątka. Centralni planiści uznali, że miejsce najlepiej nadaje się do wypasu bydła dla utworzonego kombinatu przetwórczego, w 1978 r. nazwanego Igloopolem. Do najbardziej odległych części Bieszczad - Tarnawy Niżnej (położonej nad brzegiem Sanu, tuż przy granicy z ówczesną Ukraińską republiką radziecką) i Wołosatego sprowadzono setki pracowników i rozpoczęto budowę infrastruktury. W połowie lat osiemdziesiątych w samej Tarnawie hodowano ponad 2000 sztuk bydła i owiec. 
Pani Władysława, którą podwoziliśmy na stopa, opowiada, że przyjechała do Tarnawy z samej północy kraju. Tu była praca i mieszkanie w sporym hotelu Igloopolu. Tu poznała swojego męża i nagle, cztery lata po przyjeździe, wszystko zniknęło. Upadek nastąpił niemal równolegle z odejściem od komunizmu. Nie znaleziono dobrego sposobu prywatyzacji i z pierwszym dniem 1991 roku, po serii ujawnionych przez media afer, Igloopol przestał istnieć. Teraz mąż pani Władysławy pracuje w na budowie w Anglii, a ona czeka na wypłatę 500 plus, ima się dorywczej pracy jako sprzątaczka i wyszywa obrazy z postaciami świętych.

Bory Tucholskie i Warmia trochę nas zaskoczyły. Walii drzewa się sadzi, a w Polsce wycina. Znaki wycinki drzew spotykaliśmy niemal na każdym kroku. Rozmawialiśmy na ten temat z leśnikami - ci emerytowani przyznawali, że wycina się dużo więcej niż kiedyś. Ci na etatach byli bardziej powściągliwi, ale zgadzali się, że gospodarka leśna kuleje, zwłaszcza tam, gdzie podporządkowana jest decyzjom polityków.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz