sobota, 3 września 2016

Bezorganizacja, czyli wielka rosyjska przygoda (R)

W odróżnieniu od Marcinowej Japonii, na mnie nie czekało nic. Taksówka wyrzuciła mnie przed ogromnym burym wieżowcem-łamańcem, rozciągającym się na kilkaset metrów. Cały miał numer 3. Zaczęłam obchodzić go dookoła, ciągnąc za sobą dwie walizki, aż w końcu znalazłam klatkę z małym napisem “akademik”. Akademik i odźwierny spełnili wszystkie moje najskrytsze oczekiwania. Jeszcze na studiach krążyły legendy o niskim standardzie rosyjskich akademików; pewnie dlatego nie zdecydowałam się na wyjazd do Rosji kilkanaście lat temu. Otóż spieszę donieść, że przez te lata nic się nie zmieniło, może tylko ściany jeszcze bardziej poszarzały/pożółkły. Odźwiernego musiałam grzecznie poprosić, żeby na mnie nie krzyczał. Następnie udałam się do recepcjonistki, gdzie dostałam kwitek; z tym kwitkiem do bieliźnianej (bielewaja), od której, po podpisaniu cyrografu ściśle wymieniającego wydane mi rzeczy, otrzymałam pościeli, koc i poduszkę; z tym naręczem przez długi korytarz z powrotem do recepcjonistki po klucz; starą windą na 6-te piętro i już byłam na miejscu. 



Oczywiście szczerze kocham takie małe absurdy, więc i kolejny dzień w Petersburgu uważam za bardzo udany. Poproszono mnie na przykład o napisanie odręcznie podania z prośbą o zapisanie do biblioteki uniwersyteckiej. Moja nowa karta biblioteczna przypomina starą książeczkę wojskową, nawet papier jest już na wstępie pożółkły. W innej bibliotece zapisy odbywają się elektronicznie i nawet dostaje się plastikową kartę ze zdjęciem, ale zanim to nastąpi trzeba przejść rozmowę z panią, której nic się nie podoba: moje pismo (trzeba jednak wypełnić mały druczek ręcznie, a ja stawiam koślawe jedynki, nie mówiąc już o bukwach). Nie pasuje jej też moja wiza (nie wiem czemu zdecydowała się patrzeć na wizę do Japonii, zamiast na tę do Rosji) i nazwa miasta w Walii, w którym pracuję. Nazwa nie jest może prosta: Aberystwyth, ale pani i tak nie przyjmie takiej nazwy, dla niej będzie to AberystByth i już.

A teraz siedzę sobie w filii biblioteki narodowej, w pięknym włoskim pałacu na brzegach rzeki Fontanki. Niestety, większa część pałacu nie jest już w użytku; sala za salą są zaplombowane. Mam wrażane, że stare pałace są chlubą i utrapieniem Petersburga. Odnowione wyglądają pięknie, ale też trzeba je cały czas restaurować, a biorąc pod uwagę ich ilość, jest to robota dosłownie bez końca.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz